Czy polska motoryzacja przejedzie przez kamienie milowe?
W aneksie do Krajowego Planu Odbudowy zawarte zostały zobowiązania, których wprowadzenie może wywołać na polskim rynku motoryzacyjnym prawdziwe trzęsienie ziemi – ostrzega Stowarzyszenie Dystrybutorów i Producentów Części Motoryzacyjnych.
O miliardach, które nasz kraj ma otrzymać z unijnego Funduszu Odbudowy mówi się u nas od miesięcy. Wiadomo, że Polska musi spełnić warunki określone w wynegocjowanym z Komisją Europejską aneksie do Krajowego Planu Odbudowy, nazwanym „kamieniami milowymi”.
W tym kontekście mówi się tu przede wszystkim o praworządności, natomiast na dalszy plan schodzą pozostałe wymagania, od spełnienia których uzależnione jest przekazanie Polsce unijnych środków. Wśród kamieni milowych są między innymi kwestie związane z wdrożeniem polityki Zielonego Ładu do polskiej motoryzacji.
Strefy zamknięte i podatki
I tak Polska została zobowiązana do wprowadzenia w II kwartale 2024 roku w miastach liczących powyżej 100 tys. mieszkańców stref, w których poruszać się będą mogły wyłącznie pojazdy niskoemisyjne. Strefy mają być wyznaczone na obszarach, w których przekroczone są europejskie normy zanieczyszczenia powietrza. W przyszłości takie strefy mają zostać wprowadzone we wszystkich miastach niezależnie od liczby mieszkańców.
Z kolei w IV kwartale 2024 powinna zostać wprowadzona w życie opłata rejestracyjna obejmująca pojazdy z napędem spalinowym, przy czym jej wysokość ma być proporcjonalna do emisji CO2 i NOx.
To nie wszystkie niespodzianki przygotowane dla użytkowników samochodów. W II kwartale 2026 roku podatkiem mają zostać obłożeni wszyscy właściciele pojazdów z napędem konwencjonalnym. Podobnie jak w przypadku opłaty rejestracyjnej, jego wysokość ma być uzależniona od wielkości emisji.
Jak widać, przewidziane terminy wprowadzenia tych zmian są nieodległe. Nic jednak nie wiadomo o wysokości tych danin. Rzecznik rządu w rozmowie z Polską Agencją Prasową zdystansował się od tych zapisów, oświadczając, że rząd chce w „inny sposób zbudować ten system, dając większe ulgi na rzecz samochodów elektrycznych, niskoemisyjnych, nie chce natomiast podwyższać aktualnych opłat za rejestrację”. W podobnie uspokajającym tonie wypowiedziała się także minister klimatu i środowiska pani Anna Moskwa. To jednak by oznaczało, że rząd deklaruje niespełnienie wymagań, na które dopiero co sam się zgodził. Można więc zgubić się w domysłach dotyczących intencji rządzących i zapewne poznamy je dopiero po wyborach.
Wykluczeni komunikacyjnie
Znane są natomiast intencje Komisji Europejskiej, bowiem jasno wyłożono je w aneksie do KPO. Chodzi o przyspieszenie upowszechniania elektromobilności, czyli skłonienie konsumentów do kupowania samochodów bezemisyjnych, czytaj: elektrycznych. W tym kontekście kolejny raz pada lansowany przez niektóre środowiska postulat „postawienia tamy napływowi starych i trujących pojazdów”.
– Temat zakazu lub drastycznego ograniczenia importu do Polski używanych pojazdów wałkowany jest od lat i powraca regularnie niczym bumerang. Wciąż padają te same nośne, choć nie do końca znajdujące pokrycie w rzeczywistości argumenty. Orędownicy pomysłu wprowadzenia zaporowych podatków sugerują, że jeśli uniemożliwi się obywatelom kupowanie samochodów z drugiej ręki sprowadzanych zza granicy, wówczas wybiorą się oni do salonów i kupią nowe samochody. To nonsens. Ludzie kupują używane pojazdy, bo na nowe ich zwyczajnie nie stać. Średnia cena sprzedanego nowego auta wynosi obecnie blisko 150 tys. zł, przy czym faworyzowane przez Komisję Europejską elektryki są jeszcze droższe – mówi Tomasz Bęben, dyrektor zarządzający SDCM. – Jeśli dodatkowa opłata rejestracyjna oraz podatek od posiadania samochodu z napędem spalinowym ma sprawić, że bardziej atrakcyjne finansowo będzie kupienie nowego samochodu z napędem elektrycznym, oznaczać to będzie, że większości obecnych użytkowników samochodów w ogóle nie będzie stać na własny pojazd, a duża część społeczeństwa zostanie wykluczona komunikacyjnie. Odbije się to w olbrzymim stopniu na mobilności Polaków, wielu przedsiębiorstwom trudniej będzie znaleźć pracowników, a wszystko to niekorzystnie wpłynie na całą gospodarkę – dodaje Tomasz Bęben.
Bezemisyjność pozorna
Jak wskazuje Stowarzyszenie Dystrybutorów i Producentów Części Motoryzacyjnych, rozwiązania przewidziane w „kamieniach” milowych powinny brać pod uwagę polskie realia. Mowa tu zarówno o sile nabywczej Polaków, jak również stanie infrastruktury. Skoro celem wymuszonych zmian ma być redukcja CO2 emitowanego przez transport, to pod uwagę trzeba wziąć również nasz polski miks energetyczny, w którym olbrzymią większość stanowi prąd wytwarzany w elektrowniach węglowych. Dwutlenek, który nie zostanie wyemitowany przez elektryczne pojazdy, wyleci więc przez kominy elektrowni, a cała bezemisyjność będzie jedynie pozorna. Jeśli więc zasada „polluter pays” ma być przestrzegana, płacić powinni również właściciele samochodów elektrycznych.
– Nie chcemy tu odgrywać roli hamulcowego w rozwoju elektromobilności, ale uważamy, że powinien on być stymulowany przez zachęty, a nie finansowe obostrzenia, których celem jest zwalczanie konwencjonalnego napędu. Wrogiem nie jest konkretna technologia czy technologie a dwutlenek węgla. Wraz z rozwojem bezemisyjnych źródeł energii, rozwojem infrastruktury służącej do szybkiego ładowania pojazdów elektrycznych oraz spadkiem ich cen, elektromobilność będzie się upowszechniać w naturalny sposób wypierając ewentualnie inne napędy, które jednak do tej pory także mogą dokładać cegiełkę do osiągnięcia neutralności klimatycznej w Europie – wyjaśnia Tomasz Bęben.